Mein Kampf na scenie, nacjonalizm w sercu – recenzja spektaklu

Autor: Julia Lange

Link do strony teatru wraz z opisem spektaklu

          Bez wątpienia głównym celem reżysera Jakuba Skrzywanka i dramaturga Grzegorza Niziołka, jaki przyświecał im podczas pracy nad inscenizacją Mein Kampf było uświadomienie Polakom, że nacjonalizm to nie tylko Niemcy i nie tylko lata czterdzieste XX wieku, lecz także Polska dzisiaj. „Ale jak to?” – mają oburzyć się młodzi nacjonaliści podczas oglądania wieczornych wiadomości, bo przecież nie siedząc w teatrze czy oglądając transmisję spektaklu online. „My nie jesteśmy jak Hitler, to jest zupełnie co innego”. Skrzywanek twierdzi, że właśnie jesteśmy i zrobił o tym spektakl w Teatrze Powszechnym. Bynajmniej nie był to zwyczajny spektakl, gdyż zaistniały w stosunku do niego bardzo określone oczekiwania związane z tym, że reżyser asystował kilka lat temu Oliverowi Frljićowi przy pracy nad skandalizującą Klątwą. Zwolennicy takiego teatru mieli zatem nadzieję na ekscytującą część drugą, a przeciwnicy spodziewali się kolejnej bezpodstawnej i niepotrzebnej prowokacji.

            Opis spektaklu na stronie internetowej Teatru Powszechnego rozpoczyna się od słów: „w powszechnej opinii Mein Kampf Adolfa Hitlera jest książką źle napisaną, bełkotliwą, nieczytaną i – co ważniejsze – niewartą czytania, a poza tym prawie niedostępną, bo już historyczną, książką zakazaną, której lepiej nie tykać” i tego autorom spektaklu nie udało się przezwyciężyć. Grafomania Adolfa Hitlera przebija się przez tkankę spektaklu i nie da się jej nie zauważyć mimo całej włożonej w scenariusz pracy dramaturgicznej. Decyzja o umieszczeniu treści eugenicznych, a zatem tych, które miały zapewne być najmocniejsze i najbardziej oburzające dla widzów, w ostatniej części przedstawienia tylko utwierdza w przekonaniu, że niewiele poza tym dało się z tego tekstu wyciągnąć i gdyby kwestia czystości rasy miała pojawić się w pierwszym akcie, dalszy ciąg okazałby się nudny i mało atrakcyjny dla odbiorców, co groziłoby opuszczaniem przez nich widowni przed końcem sztuki i to nie z powodu zbyt dużych emocji czy obrazy. Być może lepszą decyzją byłoby zatem stworzenie spektaklu o polskim faszyzmie na podstawie rodzimego materiału, którego wszak współcześnie nie brakuje. Mimo tego można jednak uznać podstawowy cel twórców za osiągnięty – Polacy znowu się zdenerwowali przez działania artystyczne Teatru Powszechnego, a zagraniczne czasopisma zwróciły uwagę na brawurę młodego reżysera z Europy środkowo-wschodniej, co otworzyło mu drogę do międzynarodowej kariery.

            Spektakl rozpoczyna się wstępem do Mein Kampf wygłoszonym „z dupy” (dosłownie z nagich pośladków aktorów), co zapewne miało stanowić pierwszy policzek dla przeintelektualizowanego widza i pokazać mu, że za chwilę zobaczy coś, czego nie będzie się spodziewał. Tak się jednak nie dzieje. Pierwsza część spektaklu pokazuje tradycyjny, polski rodzinny obiad, podczas którego wszyscy bohaterowie mówią Hitlerem. Czy istotnie jest to aż tak odkrywcze i skandalizujące rozpoznanie? Nie od dziś wiadomo, że polskie społeczeństwo nie charakteryzuje się szczególnie wysokim poziomem tolerancji w porównaniu z innymi krajami europejskimi. Maciej Stroiński opisuje ten problem w swojej recenzji jednym zdaniem: „zanurkować z kamerą do samego szamba i stwierdzić, że śmierdzi”[1]. Owszem, twórcy spektaklu zwracają uwagę na poważny i palący problem, nie jest to jednak ich problem, a prawicy, od której w Teatrze Powszechnym stanowczo się odcinają, patrzą na nią z góry, gdy demaskatorsko ją obnażają we wszystkich jej wewnętrznych sprzecznościach. Bohaterowie Skrzywanka siedzą przy (zapewne niedzielnym) stole i karmią się ugotowanymi ziemniakami tak samo jak pozwalają prawicowym mediom karmić się fałszywymi informacjami po to, by w kolejnej części spektaklu w całej swojej obrzydliwej opasłości prezentować wyczekiwane przez wszystkich eugeniczne postulaty Hitlera.

            Warto zwrócić uwagę na scenografię Agaty Skwarczyńskiej, która jest jednym z najciekawszych elementów tkanki tego spektaklu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że przypomina ona słynne dekoracje do Króla Ubu autorstwa Franciszki Themerson. Przesłanie tych dwóch przedstawień też można uznać za zbliżone: „rzecz dzieje się w Polsce, to znaczy nigdzie”. Nad głowami bohaterów Mein Kampf wznosi się ogromny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, który po obiedzie zostaje niezbyt subtelnym gestem teatralnym przemalowany na biało. W ten sposób nowa, biała Matka Boska króluje nad czarno-białym, niemalże komiksowym państwem z kartonu i jego śmiesznymi, żałosnymi obywatelami.

            Słabym punktem spektaklu Skyrzywanka jest właśnie negatywna ocena polskiej prawicy, nad którą nie sposób przejść obojętnie – młody reżyser od początku do końca usiłuje pokazać przy pomocy tego spektaklu, że wie więcej niż obrazowani w nim ludzie i rozumie świat lepiej od nich, bo z jakiegoś powodu ma lepszy wgląd do kondycji społeczeństwa i czuje się uprawniony do postawienia mu diagnozy: Polsko, jesteś faszystowska, a twoi obywatele mówią słowami Hitlera. Problemem jest jednak to, że ten spektakl nikogo nie uświadamia ani tym bardziej nie przekonuje. Stali widzowie Teatru Powszechnego to wszystko wiedzą, a nacjonaliści nie mają ochoty tego słuchać. Szlachetna misja spektaklu, o jakiej mówili twórcy, wydaje się w takim razie dosyć chybiona.

            Trudno oceniać grę aktorską w Mein Kampf, bo przypomina ona bardziej gimnastykę synchroniczną urozmaiconą „bełkotem” Hitlera. Ospały taniec bohaterów podobnie jak ich zwierzęce ruchy kopulacyjne z ostatniej części spektaklu oglądałoby się dobrze, gdyby nadawały kwestiom wypowiadanym przez postaci jakieś dodatkowe znaczenie. Tymczasem faktycznie warte odnotowania i pomysłowe kostiumy zostają zepchnięte na drugi plan przez pierwsze takty piosenki Dla ciebie chcę być biała Eugeniusza Bodo, której zadaniem zapewne miało być podbicie przekazu spektaklu, a w efekcie było upewnienie się, że widz, w którego możliwości intelektualne reżyser ewidentnie powątpiewa, na pewno wyjdzie z teatru świadomy, że ten faszyzm jest właśnie w Polsce i to nie od dziś. Maciej Stroiński w przywołanej już recenzji zwraca jednak uwagę na to, że twórcy spektaklu umywają od tego ręce w taki sam sposób jak polska prawica i piorą cudze brudy. Czy w takim razie możliwe jest w ogóle pociągnięcie do odpowiedzialności kogokolwiek za faszyzm w naszym społeczeństwie, skoro nikt nie ma zamiaru tej odpowiedzialności przyjąć?

            Choć wiele zabiegów w Klątwie Frljića budziło kontrowersje i mogło sprawiać wrażenie nieuzasadnionych, tamten spektakl bronił się nazwiskiem swojego reżysera, tekstem Wyspiańskiego i tym, że zwracał uwagę nie tylko na problemy Kościoła, lecz także na problemy teatru i to właśnie te przemyślenia są godne zapamiętania i docenienia. Frljić pokazał nam, że będąc w teatrze nie potrafimy odróżnić fikcji od rzeczywistości i zburzył trwającą już od jakiegoś czasu iluzję teatralną poprzez całkowitą kompromitację i ośmieszenie formy, literatury, a nawet siebie samego jako instytucji reżysera. Klątwa stanowiła zjawisko metateatralne i w tym kryła się jej wartość. Skrzywankowi nie udało się tego osiągnąć. Hitler to nie Wyspiański, a Mein Kampf to nie taki tekst, jakim twórcy spektaklu chcieliby go widzieć[2]. Młodzi polscy nacjonaliści nie czytają go z wypiekami na twarzach po zakupieniu go z podejrzanego źródła w internecie. To po prostu nie jest dobra książka. Oczywiście problem wzrastających tendencji nacjonalistycznych (nie tylko zresztą na naszym rodzimym gruncie) powinien zostać przepracowany również przez sztukę i teatr, ale być może w inny sposób, bo Mein Kampf z Teatru Powszechnego nikogo niczego nie nauczy, a jedynie pozwoli odetchnąć większości widzów z ulgą, że ich to nie dotyczy, bo oni są zupełnie inni niż przedstawieni przez Skrzywanka bohaterowie, którzy funkcjonując w papierowym świecie, sami stali się papierowi. Wyobrażamy sobie takie rodziny, być może nawet mamy takiego wujka, który przy każdym świątecznym obiedzie czuje niepohamowaną potrzebę podzielenia się z resztą biesiadników swoimi homofobicznymi przemyśleniami i najnowszymi teoriami spiskowymi dotyczącymi Żydów i ich banków. Ten spektakl nie sprawi jednak, że nasz wujek zastanowi się głębiej nad sensownością i zasadnością swoich rozpoznań, a jedynie zapowietrzy się ze złości, dokładnie tak samo jak za każdym razem, gdy przez przypadek włączy TVN24 zamiast Telewizji Polskiej.

Jeżeli przyjmiemy, że celem twórców spektaklu Mein Kampf było wzbudzenie w widzach niepokoju, faktycznie można uznać, że został on zrealizowany. Niepokój ten jednak nie wiąże się z tym, jak bardzo słowa Adolfa Hitlera są podobne do tego, co można usłyszeć od polskich nacjonalistów na Marszu Niepodległości, a z tym, jak bardzo pozostajemy wobec tego zjawiska bezradni i nie potrafimy w skuteczny sposób go przepracować artystycznie, skoro jedynym środkiem, jaki przychodzi do głowy reżyserom, jest organizowanie zbiorowej terapii szokowej dla widzów, którzy są przecież tego wszystkiego świadomi. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że w końcu na scenach polskich teatrów zaistnieją spektakle mówiące o problemach Polaków w sposób świadomy zamiast skandalizującego, a teatr, chcąc wprowadzać zmiany w społeczeństwie i się „wtrącać”, pójdzie za swoją własną radą i zacznie od siebie zanim będzie wytykał palcami tych, którym najłatwiej jest coś wypomnieć.

[1] M. Stroiński, Hitler dowiaduje się, że wystawili „Mein Kampf” w Powszechnym, https://przekroj.pl/artykuly/recenzje/hitler-dowiaduje-sie-ze-wystawili-mein-kampf-w-powszechnym (dostęp: 17.01.2021).

[2] Por. https://www.powszechny.com/aktualnosci/prof-grzegorz-niziolek-o-mein-kampf.html (dostęp: 17.01.2021).

Ten wpis został opublikowany w kategorii Aktualności. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.